Wielki Kanion – cud natury i Zapora Hoovera

Nadszedł w końcu dzień kiedy mogę spełnić jedno z moich największych marzeń – zobaczyć na własne oczy Wielki Kanion Kolorado! Ileż to razy oglądałam zdjęcia i zastanawiałam się kiedy tam pojadę? Nie czy pojadę, ale kiedy? Bo wiedziałam, że jak sobie coś ubzduram to wcześniej czy później muszę to zrealizować…

W drodze do Wielkiego Kanionu Kolorado

Kawa i w drogę! Jeszcze tylko tankowanie, żeby gdzieś mi się auto nie zatrzymało i jadę. Pogoda dziś powinna mi dopisać, a przynajmniej patrząc na słońce rozgrzewające chłodny poranek mogę mieć taką nadzieję. 200 kilometrów przede mną i droga wydaje się być spokojna, więc niespodzianek nie powinno być. Wyjeżdżam z Las Vegas i szybko krajobraz zaczyna się zmieniać. Pojawiają się wzgórza, droga robi się ciekawa i żałuję, że nie mogę rozglądać się swobodnie na wszystkie strony. Przejeżdżam obok zapory Hoovera, gdzie chciaałąbym się ztrzymać w drodze powrotnej i w momencie kiedy przejeżdżam przez most „Mike O’Callaghan–Pat Tillman Memorial Bridge” zdaję sobie stprawę, że właśnie wjeżdżam do innego stanu – Arizony. I nagle robi się godzinę później, bo w Arizonie obowiązuje inna strefa czasowa. Jadę dalej. Droga zaczyna się robić monotonna, cały czas prosto, dwa pasy w obie strony i nic poza tym. W pewnym momencie skręcam w lewo w Pierce Ferry Rd i dojeżdżam do jakiegoś miasteczka. Nie wiem, czy to właściwie miasteczko, ponoć nazywa się Dolan Springs. Właściwie to chyba jakaś osada czy co? Zabudowa barakowa, niskie domki, baraki i przyczepy kampingowe, znowu jak na filmach – amerykańska prowincja… Patrzę w lewo, jakiś kościół, pomalowany na różowo! Masakra… Z prawej strony drogi za to krowa się pasie i trzeba lekko odbić, żeby jej nie potrącić. Ah i jeszcze przydrożne skrzynki na listy, takie charakterystyczne, kolorowe… Nie wiem czy to wszystko jest ładne, ale to jest mój pierwszy raz w tych stronach i jak zwykle wszystkim się zachwycam, nawet krową! Coraz więcej wzgórz, droga bardziej kręta i w końcu dojeżdżam do Grand Canyon West Rim. Podobno są ładniejsze miejsca w Kanionie, musze to zapamiętać na następny raz, ale to było najbliżej miasta, dlatego się na nie zdecydowałam.

Grand Canyon

Dojeżdżam do wielkiego parkingu i zostawiam auto. Udaję się do centrum turystycznego, aby odebrać mój bilet. W West Rim sa trzy miejsca widokowe, do których dojeżdża się elektrycznym autobusem. Co 5-10 minut podjeżdża jeden i zabiera turystów. Można więc zwiedzać we właściwym sobie czasie. Wsiadasz, jedziesz kawałek, wysiadasz, zwiedzasz i znowu czekasz na autobus.

Hualapai Ranch & Cabins

Najpierw wysiadamy na Hualapai Ranch & Cabins –  to jakby wizyta na ranchu na Dzikim Zachodzie. Są konie i osły oraz inne zwierzęta, jest jakaś lokalna „restauracja”. Jest i więzienie i zakład pogrzebowy i bank! Trochę to wszystko kiczowate, oprócz zwierząt oczywiście, konie są ładne i naturalne!

Jakiś pan udający cowboya zagaduje turystów. Bardzo „dużo” jest tego pana, więc pomyślałam znowu o biednym koniu na wypadek, gdyby panu do głowy przyszło któregoś dosiąść… Eh, gdzie ci przystojni, dobrze zbudowani cowboye z westernów? No gdzie, ja się pytam? Taki John Wayne, albo gdzieś bliżej w czasie, choćby Clint Eastwood, że o synu jego nie wspomnę, który w jakimś romansie na podstawie książki Nicolasa Sparksa ujeżdżał byki, ten co do niego wszystkie laski wzdychały… Do pana udającego cowboya nikt nie wzdycha. Za to jest bardzo sympatyczny, wszystkich zagaduje i różne historie opowiada…Obejrzałam już co było do obejrzenia, pogadałam z dużym cowboyem, więc idę na „przystanek”, żeby złapać autobus do następnego punktu. Szybko przyjeżdża.

W autobusie, podczas krótkiej przejażdżki obserwuję ludzi. Dużo jest tych turystów, próbuję zgadywać z których stron świata przyjechali. Każdy obowiązkowo uzbrojony w aparat fotograficzny czeka, aż będzie mógł złapać w obiektyw jakiś piękny widok. Niedaleko siedzi jakiś młody człowiek, oooo, ten na przykład dobrze by wyglądał przebrany za cowboya, chociaż on trochę bardziej południowoamerykański jest, albo na takiego wygląda. Siedzi sam,  dlatego zastanawiam się, czy też tak ludzi obserwuje jak ja.

Eagle Point

Wysiadamy na Eagle Point, to następny przystanek, tym razem już z pięknymi widokami. Tu właśnie znajduje się „Skywalk” – platforma widokowa w kształcie półkola ze szklaną posadzką. Wstęp jedyne 30 dolarów. Czy warto? Nie wiem, mam mieszane uczucia. Każą nam zostawić plecaki, aparaty i telefony w schowkach w przechowalni, bo na platformę ze sobą nic wziąć nie można. Może to i ze względów bezpieczeństwa, ale też niezła okazja do zarobku dla lokalnych fotografów, którzy za „niewielką” opłatą robią turystom zdjęcia. Wchodzę na platformę, spoglądam w dół i zaczyna mi się kręcić w głowie, bo pod sobą widzę tylko przepaść. Trochę robi wrażenie. Jednak widoki stamtąd są lepsze tylko w dół, bo pozostałe można spokojnie oglądać poza platformą.

Wychodzę i oglądam pozostałe widoki. W pewnym momencie podchodzi do mnie niedoszły cowboy z autobusu i pyta czy mam konto na Facebook’u? Eh? Że jak? Ale po co? Uśmiecha się i zaczyna się szybko tłumaczyć. No rozładował mu się telefon i nie ma jak sobie zdjęcia zrobić, więc czy mogłabym mu pstryknąć parę fotek i wysłać potem przez FB? Ot do czego służą media społecznościowe. W każdej sytuacji mogą się przydać. No mam to konto, więc mówię, że nie ma sprawy, kilka fotek mogę mu zrobić i wysłać. Pstrykam mu te fotki, a potem on mi i tak łazimy i się obfotografujemy w tym pięknym zakątku świata. Rozmowa nawet nam się miło układa. Okazuje się, że się nie pomyliłam co do pochodzenia. To Argentyńczyk, Diego, trener koszykówki, uczy dzieciaki. Fajny młody człowiek. Też w objazdówce po Stanach, był z przyjaciółmi, ale go już zostawili, więc wykupił sobie wycieczkę i oto tu jest. Między ochami i achami i licznymi WOW nad widokami opowiadamy sobie co zwiedzaliśmy i co jeszcze chcemy zobaczyć. I trochę rozmowy o życiu. Jak już Eagle Point cały zaliczyliśmy idziemy złapać następny autobus. Ma nas zawieźć do Guano Point.

Guano Point

Pani kierowca z pierwszego autobusu powiedziała mi, że to najlepszy punkt widokowy w tej okolicy. Wysiadamy i zaraz się przekonuję, że miała rację! Widoki zapierają dech w piersiach, jest cudownie, przepięknie, aż nie mogę w to uwierzyć. I widać rzekę Kolorado! Następne marzenie spełnione! WOW i WOW i tak w kółko. Diego się śmieje i pyta ile razy jeszcze będę w stanie powiedzieć WOW, zliczyć nie może. Chodzimy tam i z powrotem i nadziwić się nie możemy. I zdjęcia robimy, dużo zdjęć. Dzień jest piękny, marzenia spełnione piękne, przesympatyczny nieznajomy, żyć i nie umierać, aż chciałoby się zostać dłużej. Na Guano Point spędziliśmy chyba najwięcej czasu, nie spieszyło się nam. Ale tam warto posiedzieć i popatrzeć. Nawet zadumać się, bo to co natura tam wyrządziła to jest naprawdę cudowne! Do Kanionu muszę jeszcze kiedyś wrócić, wrócę, na pewno!

Tymczasem wracamy na parking i nasze drogi się rozchodzą. Diego wraca ze swoją wycieczką do Las Vegas, żeby złapać samolot na Florydę a ja mam do zaliczenia zaporę. Żegnamy się obiecując pozostać w kontakcie, nigdy nie wiadomo gdzie jeszcze w życiu człowieka poniesie, więc dobrze jest utrzymywać dobre relacje z ludźmi. Tja, do Argentyny też kiedyś polecę, a co.

Droga z Kanionu do Zapory Hoovera

Wracam tą samą drogą, z łatwością więc dojeżdżam nad zaporę Hoovera.

Zapora Hoovera

Hoover Dam, bo tak się ona nazywa po angielsku, jest ogromna! Rzucam pierwsze spojrzenia jeszcze z samochodu i wybałuszam oczy. Parkuję za jedyne 10 dolców i idę po odbiór mojego biletu. Po zaporze oprowadzane sa dwa typy wycieczek, jedna obejmuje tylko zaporę a druga i zaporę i elektrownię wodną.

Zapora Hoovera, została ukończona w 1936 roku i wtedy była największą zaporą betonową na świecie, jak również największą elektrownią wodną. Wybudowana została na rzece Kolorado na granicy pomiędzy stanami Nevada i Arizona. Jest długa na prawie 380 metrów i wysoka na 224 m. Nad zaporą znajduje się sztuczne jezioro Mead. Elektrownia wodna zaopatruje w elektryczność głównie południową Kalifornię, Arizonę i Newadę oraz Los Angeles. Podczas jej budowy, według oficjalnych źródeł, zginęło 112 osób.

Zwiedzanie

Wycieczkę rozpoczynamy od obejrzenia krótkiego filmu o historii zapory. Następnie dołącza do nas przewodnik, który oprowadza nas po różnych częściach zapory i elektrowni. Muszę przyznać, że robi ogromne wrażenie! Zapora, nie przewodnik (choć jego znajomość tematu tak – i wie gdzie leży Polska!)

Generatory prądu, tunele i różne inne miejsca. I wszystko ciekawie opisane. Nawet o cemencie fajnie opowiadał. Na koniec wjeżdżamy windą do góry i wychodzimy na zewnątrz, jesteśmy gdzieś pośrodku zapory, więc spojrzenie w dół przyprawia o zawroty głowy. Wycieczka się kończy. Zaczyna również siąpić deszcz, zatem dziękuję miłemu przewodnikowi i uciekam do samochodu. Jednak to nie koniec jeszcze oglądania, bo naprzeciwko zapory wybudowano nad rzeką ogromy most, ten którym przejeżdżałam do kanionu – Mike O’Callaghan – Pat Tillman Memorial Bridge!

Jeszcze wspinaczka na most!

Przez długi czas to właśnie przez zaporę przebiegała główna droga łącząca Nevadę z Arizoną, jednak po atakach 11 września na WTC zaczęto się obawiać, że zapora może być celem ataków terrorystycznych, dlatego zdecydowano się na budowę mostu.

Jadę na drugi parking, bardzo blisko pierwszego, ale to właśnie z tego prowadzą schody na górę, na most, skąd podziwiać można widoki nie tylko na zaporę, ale i na jezioro i okolicę. Jak to mówią, wieje tam jak w kieleckim na dworcu, ale naprawdę warto się tam wdrapać. No! To plan na dziś w 100 procentach wykonany, mogę ze spokojem wracać do Las Vegas.

Już w Las Vegas zaliczam supermarket i japońską restaurację. Dziś właściwie do szczęścia nic więcej mi nie potrzeba, ale sushi na kolację to jak wisienka na torcie… Wbijam się już zupełnie po ciemku w korek na ulicach i po wielu postojach dojeżdżam szczęśliwa do hotelu.

Powiązane posty:

  • All Post
  • America
  • Emigracja
  • Krótkie wypady
  • Moje miasto
  • USA
  • Wspomnienia z wakacji
    •   Back
    • USA - zima 2015/2016
    • USA - wrzesień 2016

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.