San Francisco – parki i trochę kultury

Rano znowu ten sam scenariusz, moja gospodyni jeszcze śpi, a ja nie mogę się doczekać, by wyjść. Poranna wizyta w Starbucksie też już staje się pomału rutyną. Zahaczam jeszcze od Trader Joe’s – jeden z marketów lokalnej sieci. Mają duży wybór produktów naturalnych, w tym bezglutenowe. Po wczorajszej przygodzie z szukaniem pizzerii pomyślałam, że dobrze będzie mieć w samochodzie przynajmniej jakąś sałatkę i pieczywo.

Kolejny przejazd mostem, w końcu do miasta nie można inaczej wjechać, no chyba, że od południa… Przypomniał mi się jeszcze jeden film z akcją dziejącą się w San Francisco. „Sweet November” Z uroczą Charlize Theron i ciachem Keanu Reeves’em. Zamiast tradycyjnie na prawo skręcam z mostu w drugą stronę i dojeżdżam na wzgórze Potrero Hill… tam właśnie znajdowało się mieszkanie głównej bohaterki, nad księgarnią przy 18-tej ulicy. W sumie to okolica tam nie powala niczym specjalnym, kolejny ładny widok na zatokę. Przejeżdżam w sumie bardziej z ciekawości i dlatego, że jest po drodze do Mission Dolores Park. Dzielnica ta jednak wydaje się dużo spokojniejsza od reszty miasta, brak turystów i tylko spacerujący z psami mieszkańcy i gdzieniegdzie siedzący na zewnątrz barów, przy kawie, młodzi ludzie.

Mission Dolores Park

Mission Dolores (znana również pod nazwą Misja św. Franciszka z Asyżu) to kompleks religijny znajdujący się w dzielnicy o tej samej nazwie. Jest to misja założona w 1776 roku, a oryginalny kościół wzniesiony pomiędzy 1782 a 1791 rokiem jest najstarszym budynkiem w San Francisco. W rzeczywistości założenie misji nastąpiło w tym samym czasie co założenie samego miasta.

Na zwiedzanie misji się nie decyduję, za to z chęcią wybiorę się na spacer po parku.

Urokliwy, choć nie wszystko można dobrze obejrzeć, bo właśnie trwają jakieś prace renowacyjne.

Twin Peaks

Kolejnym punktem programu jest Wzgórze Twin Peaks. Dojazd na szczyt odbywa się dosyć krętą drogą, a na szczycie znajduje się parking, w sumie niewielki i nie jest mi łatwo znaleźć wolne miejsce. Ludzi też dużo, bo amatorów podziwiania pięknych widoków jest wielu. Widać stąd całe miasto, z Downtown włącznie, zatoką i mostem Golden Gate. Widok zapiera dech w piesiach i to jest właśnie jeden z tych momentów kiedy mówię do siebie „jak to dobrze, że tu przyjechałam, cudnie!”

Z niechęcią zjeżdżam w dół miasta i wbijam się na nowo w duży już o tej porze ruch uliczny. Dziś mam w planach wizyty w „De Young Museum” i California Academy of Sciences. Będę się ukulturalniać. W sumie to ja nie bardzo lubię muzea i miejsca zamknięte, artystów do końca nie rozumiem, umiem tylko stwierdzić czy coś mi się podoba a coś nie, ale, żeby oceniać sztukę? To nie moja domena. Ja mam umysł ścisły i bardziej do mnie przemawiają liczby niż obrazy, ale skoro już tu jestem to załatwię dwa w jednym, bo słyszałam, że zwłaszcza muzeum zasługuje na uwagę. I zwłaszcza, że oba obiekty znajdują się jeden naprzeciwko drugiego w Golden Gate Park.

Golden Gate Park oraz kultura i nauka…

Popełniam duży błąd. Zamiast zaparkować gdzieś dalej i podejść te kilka przecznic, łudzę się, że znajdę gdzieś jakiś wolny (i za friko jak w poprzednich dniach) parking. Krążę i krążę, czas ucieka, a parkingu nie ma. Wjeżdżam zatem do parku i zjeżdżam na parking podziemny, oczywiście po odczekaniu w kolejce. W końcu szczęśliwa parkuję. (Jak się potem okazało tak wygodny parking kosztował mnie 16 dolarów!)

de Young Museum

Pierwsze na tapetę idzie muzeum (utworzone w 1894 roku!), odbębnię i po kłopocie. Jednak już po chwili okazuje się, że jednak mnie wciąga! Wow. Mnie! Artystycznej ignorantki. Co tam, podoba mi się i już.

W muzeum tym znajdują się dzieła sztuki amerykańskiej, afrykańskiej, orientalnej, ale również wiele z epoki przed Kolumbem! Jeszcze raz wow! Interesujące. Oprócz tego są tam organizowane wystawy  tymczasowe. Obrazy obrazami, nawet ładne, przyzwyczajona do sztuki (o ile można mówić o przyzwyczajeniu) europejskiej dosyć chętnie oglądam obrazy amerykańskich artystów.

Bardziej jednak zaciekawiły mnie sale z innymi dziełami sztuki, starymi meblami, naczyniami, czy dziwnymi instalacjami. A do tego ta sztuka z epoki przed odkryciem Ameryki. Bardzo interesująca. Bardzo pozytywnie zaskoczona włóczę się pomiędzy salami i nawet nie wiem, kiedy mi ten czas upływa. Długo zeszło!

Wychodzę w końcu na powietrze, przyda się krótki spacer po parku zanim wejdę do następnego budynku. Całego parku i tak bym nie zwiedziła na pewno bo czasu za mało. Kto wiedział, że Golden Gate Park jest większy od Central Parku w New Yorku? Ja nie, nie doinformowałam się 🙂 ! Chciałabym również zwiedzić znajdujący się tam Ogród Japoński, ale o tej porze roku nie jest to bardzo pociągająca opcja, będę musiała wrócić kiedyś, kiedy będzie „w rozkwicie”.

California Academy of Sciences

Patrzę na budynek, w którym znajduje się California Academy of Sciences, pełno przed nim ludzi. Znowu kolejka! Po raz kolejny zadowolona jestem, że wykupiłam pakiet turystyczny i bilet mam tylko do odbioru. Kalifornijska Akademia Nauk jest instytutem badawczym i jednym z dziesięciu największych muzeów historii naturalnej, również jednym z najstarszych w Stanach Zjednoczonych. W środku znajduje się aż 11 budynków wewnętrznych! To również niezła gratka dla dzieciaków i młodych ludzi, choć i dorośli na pewno znajdą tu coś dla siebie! Ja w sumie bawiłam się jak dziecko. Pierwsze co zaliczyłam to muzeum historii naturalnej, po czym poszłam po wejściówkę do planetarium. W międzyczasie zeszłam również do oceanarium. Największe jednak na mnie wrażenie zrobiło planetarium! Znowu WOW!. Pamiętam, że kiedyś jako dziecko byłam na wycieczce szkolnej w chorzowskim planetarium w Polsce. Samej wizyty jednak nie pamiętam, dlatego tym milej będę wspominać tą z Kalifornii. Swiatła gasną, wykładamy się w super wygodnych fotelach i w pozycji półleżącej wpatrujemy się w sufit, nie, nie w sufi, w niebo! Zaczyna się podróż gdzieś daleko poza ziemią. Efekt jest fantastyczny, bo ma się wrażenie unoszenia się w przestworzach. Najpierw tylko ponad Golden Gate, potem całym miastem, stanem i w końcu wydaje się jakby się było gdzieś daleko w odległej galaktyce. Super narrator opowiada historię powstania wszechświata i budowę naszego układu słonecznego. I do tego to wrażenie nawigowania w przestworzach. Nie mam porównania, bo chorzowskiego planetarium nie pamiętam a w innym nie byłam, dlatego dla mnie jest to doświadczenie niesamowite. Dobrze jest się czasami poczuć jak ciekawskie dziecko!

Ustawiam się w następnej kolejce, tym razem do lasu tropikalnego. Zdjęć nam tam nie pozwalają robić, nie wiem dlaczego… Kolej i na mnie, miła pani wpuszcza następną grupę i szczelnie drzwi zamyka. Przechodzimy dalej i otwierają się następne drzwi, a za nimi już rzeczywiście mam wrażenie jakbyśmy się przenieśli gdzieś w tropikalny las. Latają kolorowe motyle, jakieś ptaki, gdzieś wyleguje się krokodyl… Gdyby nie ta nieznośna wilgotność powietrza i wysoka temperatura to chętnie bym się im dokładniej przyjrzała 🙂 Po przejściu jednak całej trasy z ulgą wychodzę…

Chciałabym jeszcze załapać się na wizytę w symulatorze trzęsienia ziemi, niestety kolejka jest na 2 godziny czekania (kto mi tu kazał przydreptać w sobotę?!). Rezygnuję, choć z ogromnym żalem i udaję się do auta.

Znowu czas na zachód słońca

Jest już dosyć późne popołudnie, czas coś przegryźć, jak to dobrze, że wzięłam wałówkę! Szybki lunch i w drogę! Czeka mnie podejście numer dwa do punktu widokowego po drugiej stronie Golden Gate. Tym razem udaje mi się dojechać do parkingu, zrobić dwa kółka wokół i wyjechać… Bo miejsc nie było, w sumie czego ja oczekuję? Wolnego miejsca tuż przed zachodem słońca? Zjeżdżam następnym zjazdem i dojeżdżam do Fort Baker. Luzik, duży parking i mnóstwo wolnych miejsc. Czas na spacerek. Stąd zachodzącego słońca nie widać, ale w sumie widoki i tak są ładne, inne ujęcie mostu, inne spojrzenie na zatokę i inaczej samo miasto wygląda, może dlatego, że jest bardzo daleko, a przynajmniej tak mi się wydaję. Idę więc „zwiedzać” i wdrapuję się na wzgórze. Rany, ale tu ładnie! Przyroda, cisza, bardzo mało ludzi, przysiadam gdzieś na kamieniu i podziwiam. Wow! O kurczę, znowu wow 🙂

Po tym mogę już tylko wracać do domu…

Powiązane posty:

  • All Post
  • America
  • Emigracja
  • Krótkie wypady
  • Moje miasto
  • USA
  • Wspomnienia z wakacji
    •   Back
    • USA - zima 2015/2016
    • USA - wrzesień 2016

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.