Hollywood, Beverly Hills i Santa Monica

Hollywood

„Hollywood wydaje mi się teraz jak polukrowany dom wariatów”

Jane Fonda

Hollywood, prawdę mówiąc, zrobiło na mnie mieszane wrażenie. Już chyba sam fakt, że powstaje tam tak dużo produkcji filmowych sprawia, że wszystko wokół wydaje się sztuczne, jakby plastikowe. Wielkie neony, gwiazdy na chodniku, tłumy ludzi i  mnóstwo gadżetów wokół. Nie wiem, czy mi się podobało, chyba nie, choć uważam, że jeśli jest się w tamtych stronach to jest to miejsce, które trzeba zobaczyć, zwłaszcza, jeśli jest się kinomanem.

Rano udaję się do recepcji i pytam pana, jak dojechać do Hollywood środkami komunikacji miejskiej! Pan na mnie patrzy jak na UFO, zaczyna coś tłumaczyć, po czym mówi: „przecież przyjechała pani samochodem, to po co chce sobie pani komplikować życie? Samochodem jest najszybciej i najtaniej, a parking na pewno pani znajdzie.” Chciałam odpocząć od samochodu, ale cóż, słucham dobrej rady miłego „miejscowego”. Fakt, przez Los Angeles przebiegają autostrady i drogi szybkiego ruchu, więc udanie się z jednego miejsca do drugiego (pomijam korki) jest rzeczywiście sprawne. Wsiadam więc niechętnie do samochodu i udaję się na następną wycieczkę. Korków nie ma, więc w miarę sprawnie wyjeżdżam z Santa Monica i przemykam chybcikiem przez Beverly Hills. Docieram do Hollywood i pierwszym miejscem, przy którym się zatrzymuję, jest miejsce ostatniej sceny w „Pretty Woman” (1738 North Las Palmas Avenue). Na własne oczy chciałam zobaczyć gdzie Richard Gere wspinał się po drabince przeciwpożarowej 🙂

Pretty Woman - miesjce końcowej sceny

Jest jeszcze wcześnie, szukam miejsca, w którym mogłabym w końcu napić się kawy, bo w hotelu śniadań nie ma. Znajduję Starbucks’a i szczęśliwa zatrzymuję się aby delektować się ciepłą kawą z mlekiem i bezglutenowym brownie. Po śniadaniu udaję się na przejażdżkę po Hollywood, po drodze gdzieś błądzę szukając parkingu, bo niektóre ulice są zablokowane, a na ulicach panują okropne korki. Dojeżdżam w końcu na Hopllywood Boulevard i udaje mi się znaleźć płatny parking podziemny tuż obok Dolby Theater. Ginę w tłumie, bo czas ferii sprzyja ogromnym rzeszom turystów i ciężko jest przeciskać się po Hollywoodzkiej Alei Gwiazd, gdzie na chodniku wzdłuż bulwaru oraz Vine Street znajduje się ponad 2 i pół tysiąca pięcioramiennych gwiazd upamiętniających znane osobistości ze świata filmowego.

Wszystkich oczywiście nie udaje mi się obejrzeć, bo i ulica długa i ludzie zasłaniają, pstrykam więc kilka fotek. Tłum przed Dolby Theater i obok kina, gdzie wyświetlają najnowszą część Gwiezdnych wojen jest tak duży, że do odciśniętych na chodniku dłoni Mariln Monroe nie udaje mi się dotrzeć. Wchodzę na chwile do Dolby Theater, aby zobaczyć gdzie wręczane są co roku Oskary. Resztę czasu w okolicy spędzam na włóczeniu się po bulwarze i okolicznych sklepach z hollywoodzkimi gadżetami.

Beverly Hills

Po lunchu postanawiam pojechać obejrzeć Beverly Hills i Rodeo Drive. Z ulgą opuszczam tę zatłoczoną część miasta i spokojnie wjeżdżam na szerokie ulice z ogromnymi palmami po obu stronach.

Na zakończenie popołudnia parkuję gdzieś w części mieszkalnej i spacerkiem udaję się na Rodeo Drive, pełnej beznadziejnie drogich butików. Spacer jednak umilają obecne jeszcze świąteczne dekoracje.

Santa Monica

Późne popołudnie i wieczór postanawiam spędzić na plaży w Santa Monica i poczekać na zachód słońca. Na ulicach nie ma jeszcze korków, więc łatwo udaje mi się tam dojechać. Jednak kolejka do parkingu pomału mnie zniechęca. Gdy nadchodzi moja kolej dowiaduję się, że muszę zapłacić 24$ bo opłata pobierana jest za cały dzień. Na nic tłumaczenia, że to tylko na góra dwie godziny. Wszystko ma swoje granice, udaję się zatem do hotelu i próbuję znowu zagadnąć miłego pana na recepcji o komunikację miejską. Pan się uśmiecha, ale mówi, że w tym przypadku to rzeczywiście dobry pomysł, bo to tylko kilka przystanków autobusem. Postanawiam wypróbować komunikację miejską w L.A. Na przystanku miłe zaskoczenie, bo skanując kod QR z rozkładu jazdy można na żywo sprawdzać, gdzie jest autobus i za ile dojedzie do naszego przystanku. Bilety kupuje się u kierowcy, dobrze jest więc mieć odliczonego dolara. Autobus w końcu nadjeżdża i rzeczywiście po niedługim czasie mogę wysiąść naprzeciwko molo (Santa Monica Pier). Po włóczeniu się po mieście spacer na molo to bardzo miła odmiana. Santa Monica Pier jest pierwszym betonowym molo na zachodnim brzegu USA. Oprócz sklepów, arkad, restauracji i pubów, znajduje się tam Park Rozrywki ze słynnym diabelskim młynem, tak dobrze znanym z wielu amerykańskich filmów oraz oceanarium (Santa Monica Pier Aquarium). Na molo znajduje się również znak oznaczający koniec słynnej Route 66, to właśnie tutaj kończy się  droga o długości prawie 4 tysięcy kilometrów, łącząca Chicago z Los Angeles.  Z molo roztacza się przepiękny widok na zatokę oraz plażę. Zachód słońca w tej scenerii zapiera dech w piersiach.  Czekam aż słońce całkiem zajdzie by z powrotem udać się na przystanek i pojechać do hotelu. Fizycznie jestem wykończona, ale te widoki są prawdziwym balsamem dla duszy i zastanawiam się ile razy będę za nimi tęsknić…

Powiązane posty:

  • All Post
  • America
  • Emigracja
  • Krótkie wypady
  • Moje miasto
  • USA
  • Wspomnienia z wakacji
    •   Back
    • USA - zima 2015/2016
    • USA - wrzesień 2016

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.